Od samego początku już było, w poprzednim wpisie. Jednak przebiegnięcie przez całą tą historię, a raczej tylko jej część (powiedzmy – pierwszą?) mogło być nieco męczące, dlatego wątek historyczny niech sobie odpocznie, zresztą nie ma sensu tworzyć kolejnego foto-wiki.
Kolejnym ważnym, może nawet najważniejszym tematem – pytaniem jest bowiem: „dlaczego? po co fotografuję? czemu noszę aparat? co powoduje, że kolejny raz podnoszę go do oka?”. Od razu trochę odpowiem... hm... tak do końca to nie wiem, ale czemu nie spróbować się z odpowiedzią na te kwestie zmierzyć?
Mógłbym oczywiście, na skróty, metodą kombatancką, że za moich czasów, kiedy ja zaczynałem, że wtedy były czasy (i APARATY). Ale nie, to droga donikąd. Sprzęt jakieś tam znaczenie ma, ale nie ma co podtrzymywać wojen systemowych (który aparat jest najlepszy). Czas płynie i sprzęt się zmienia, ten najnowszy w tekstach reklamowych zawsze wspaniały i genialny, zaawansowany technicznie do granic możliwości, a ten sprzed lat – śmiesznie pokraczny, to tylko kwestia gdzie ustawimy wskazówkę na skali czasu i rozwoju ludzkości.
Dlatego spróbuję tutaj forsować pogląd, że to fotografujący jest najważniejszym ogniwem w procesie powstawania fotografii (nic nowego – powtarza to wiele autorytetów branży) oraz... tak, naprawdę tak uważam – fotografia jest BARDZO PROSTA. Oczywiście to nie jest na rękę wszelkim producentom, bo przecież ich produkty muszą być zawsze naszpikowane zdobyczami chemii, mechaniki, optyki czy elektroniki, wyścig technologiczny zobowiązuje.
W jaki sposób będę próbował bronić swego zdania? Może najpierw sam aparat – skoro camera obscura od której to wszystko się zaczęło może być zaciemnionym pokojem, pudełkiem po butach lub nawet mniejszym (oby tylko światłoszczelnym), to zaawansowana mechanika odpada. Obiektyw? Tu już trudniej, ale tylko z pozoru. Camera obscura miała tylko otworek, optyki jeszcze nie było. Polecam sprawdzić wszelkie poradniki dotyczące fotografii otworkowej (pinhole photography) – to działa, a poziom trudności wykonania spokojnie mieści się w programie zajęć praktyczno-technicznych szkoły podstawowej.
Skoro cały arsenał sprzętowy udało się zastąpić zestawem papier-nożyczki-klej, czy tak samo łatwo pójdzie z elementem światłoczułym, rejestrującym? W ogóle czemu traktuję to jako oddzielny element a nie część aparatu? Trochę z powodów historycznych, jak wspomniałem w pierwszym wpisie – fotografia stała się faktem gdy połączono z sobą wynalazki aparatu i emulsji światłoczułej. Oczywiście istniejące dziś (tak, istniejące!) materiały światłoczułe to nie jest coś, czego tworzenie polecam na długie wieczory, ale jest to możliwe – nisza fotografów wyznających do dziś mokry kolodion wciąż istnieje. Chemia do obróbki czyli wywoływacz, utrwalacz oraz ewentualne dodatkowe kąpiele? Tu już wyjdziemy ze szkoły podstawowej ale przeskok nie jest duży – powiedzmy chemia szkoły średniej, zresztą... jest przecież internet. Receptury wszystkich roztworów używanych w procesie fotografii są znane od ponad stu lat. Wszystko to można kupić w gotowych zestawach a następnie przygotować z użyciem wody (destylowanej, demineralizowanej, przegotowanej ale nawet i kranowej – też zadziała), można też w sposób tańszy a bardziej „naukowy” składać te roztwory z podstawowych składników. Tak jak wspomniałem – chemia, profil ogólny szkoły średniej – na pewno nie czarna magia.
Ostatni i chyba najtrudniejszy element – co z elementem rejestrującym i przechowującym fotografie w jej cyfrowym wydaniu? Tak, tu już zdecydowanie trudniej. W końcu reklamowane wszędzie megapiksele to miliony pikseli a każdy piksel w matrycy aparatu to w dużym uproszczeniu jeden tranzystor. Miliony tranzystorów, a w każdym trzy końcówki do przylutowania? No nie, tego nie przeskoczymy metodą „zrób to sam” w najdłuższe zimowe wieczory, zostawmy to gigantom branży elektronicznej.
Pominąwszy jednak skomplikowanie matryc światłoczułych dzisiejszych aparatów, będę się nadal upierał, że fotografia nie jest trudna. Proszę sprawdzić hasło „trójkąt fotografii” czy „trójkąt ekspozycji” – wspominają o tym również wszyscy, którzy z ekranu komputera czy smartfona przekonują o konieczności rozumieniu światła, długich kursów fotograficznych, stosowania (i kupowania!) setek filtrów, akcji czy presetów do programów graficznych. Wspominają, bo to jest podstawa, bez której fotografia nie istnieje. Foto-grafia znaczy malowanie światłem – wpuszczamy więc do aparatu odpowiednią dawkę światła. Dużą czy małą? Prawidłową, albo może – zależną od tego co chcemy uzyskać. Tą prawidłową ilość regulujemy na trzy sposoby: „szerokością” dopływu światła (czyli przysłoną obiektywu), czasem otwarcia obiektywu (dokładnie to migawki) i czułością materiału na który to światło pada. Koniec, to jest wszystko. Najlepsze i najgorsze fotografie wykonane (a nawet te które dopiero powstaną) muszą się jakoś zmieścić w tych trzech parametrach, nazywanych czasem dla uatrakcyjnienia „trójkątem ekspozycji”. Może nawet słuszna jest ta nazwa, bo podobnie jak w geometrii – trójkąt musi zachować jakieś proporcje, nie można więc jednego czy dwóch parametrów – wierzchołków bez opamiętania ciągnąć w dowolną stronę.
Tymi parametrami, w zależności czy używamy tekturowego aparatu otworkowego czy najnowszego smartfona sterują... człowiek, program, algorytm a może po prostu przypadek? To jest chyba to co, dla mnie jest najbardziej pociągającego w fotografowaniu. Każdy z nas próbując zrobić zdjęcie musi (w sposób świadomy lub nie) zastosować wspomniane parametry. To trochę jak konkurs – każdy dostaje kartkę A4 i ma zrobić z niej jaskółkę/samolocik, można użyć nieskończonej kreatywności, ale jednak trzeba pozostać w ramach kartki A4.
Mam wrażenie, że wielu spośród najbardziej znanych i poważanych fotografów zdaje sobie z tego sprawę - nie żyjemy (wbrew temu co nam sugerują producenci sprzętu) w wielkim wyścigu technologicznym, raczej poruszamy się wewnątrz tego trójkąta próbując znaleźć to najlepsze ujęcie. I to jest chyba ten powód, dla którego w moim plecaku niemal zawsze na dnie jest aparat fotograficzny, dla którego miliony razy podnoszę go do oka, próbuję wykroić ramką celownika interesujący fragment otaczającej rzeczywistości i zarejestrować go na swój sposób, tak jak to widzę gdzieś tam „w głowie”. Znaleźć tą idealną ilość światła, zastosować najlepszą ekspozycję, zrobić TO zdjęcie. A gdy już je zrobię? Będę próbował zrobić kolejne – lepsze.
Strona w budowie, jeżeli zainteresowany jedną z zaprezentowanych fotografii skontaktuj się z nami...
photo4home.pl
JESTEŚMY NA:
biuro@photo4home.pl
pawel@photo4home.pl
+48 530 186 736
filip@photo4home.pl
+48 602 230 318